27-05-2016, 19:23
Zaczęło się w ostatnią niedzielę listopada 2013 r. Wieczorem myłem głowę nad umywalką i nagle poczułem się tak, jak gdyby ktoś lub coś zaczęło mną rzucać. Żeby nie upaść złapałem się umywalki. Gdy trochę minęło to po kolanach poszedłem do pokoju. Żona z dzieciakami w śmiech, ale mój wygląd był chyba nieciekawy, bo żonka się wystraszyła. Po chwili powrotna podróż do ubikacji i wymioty, a potem biegunka i tak sobie siedziałem (nie mogłem wstać) ok. godziny, bez poprawy. Żona wezwała pogotowie, ponieważ myślała, że mam udar. Przyjechał ratownik z kierowcą i zabrali mnie do szpitala powiatowego. Tam pani doktor położyła mnie na SORze i dali mi kroplówkę i nic więcej nie robili, chociaż mieli w szpitalu KT . Całą noc wymiotowałem żółcią a potem już tylko śliną. Rano pani doktor sprowadziła panią neurolog, która po badaniu (nie mogłem utrzymać równowagi, leciałem na prawo i lewo) stwierdziła , ze to chory błędnik. Lekarka z SORu stwierdziła, ze nie przyjmą mnie na oddział i wypisała mnie do domu . Po kilku dniach, gdy poczułem się lepiej, udałem się do lekarza rodzinnego, który natychmiast skierował mnie do szpitala (ale nie naszego). W szpitalu w Poznaniu przyjęła mnie lekarz neurolog i od razu zrobili KT głowy i pobrali krew do badania. Kiedy był wynik badania KT pani doktor kategorycznie stwierdziła, że już mnie nie wypuści (był piątek ok. godz. 20:00). I tak mój pobyt trwał15 dni, zrobili wszystkie możliwe badania - krew, mocz, EEG, echo serca, USG tętnic szyjnych, pobranie płynu mózgowo - rdzeniowego no i rezonans. Po tym okazało się , ze mam SM. I tak już zostało do dziś.