18-05-2018, 20:36
le Fer
To zadufanie w sobie może się zdarzać wśród uczonych, nie przeczę, ale przecież są też tacy, którzy chcą dokonać nowych odkryć, jeśli nie z pasji, to dla sławy, chwały i pieniędzy. Ostateczne odkrycie przyczyny i wyleczenie SM to byłoby osiągnięcie na miarę Nobla. Nikt się nie chce pokusić? Wszyscy są tak leniwi i pewni siebie, że nie ma chętnych?
My, bez wykształcenia medycznego, możemy mieć otwarte umysły, ale też musimy sobie zdawać sprawę, że zbyt mało wiemy. Wiedza to jest pewien gmach, trzeba najpierw wspiąć się na jego fundamenty, a potem kolejne piętra. Dopiero, gdy ma się pewną bazową wiedzę, można i trzeba ją kwestionować, podważać, zadawać pytania. Mówię to studentom, którzy czasem chcą po przekroczeniu progu uniwersytetu pisać wiedzę o świecie od nowa:najpierw poznajcie tę wiedzę, potem ją kwestionujcie.
Na razie największe medyczne umysły tej planety błądzą po omacku, zadają pytania, stawiają hipotezy i próbują dowiedzieć się coraz więcej, a przy okazji nam pomóc. Wszyscy byśmy chcieli, żeby działo się to szybciej, ale pewne ograniczenia są trudne do przeskoczenia. Ja jednak wierzę, że ktoś je w końcu przeskoczy. Mam nadzieję, że jeszcze za mojego życia
Widzę, jak duże postępy poczyniła medycyna w kwestii SM w ciągu ostatnich choćby 10 lat (odkąd choruję), nie wspominając o wcześniejszych dekadach, kiedy chorym nie miała do zaoferowania nic. Kiedy zachorowałam, do leczenia (w Polsce, to inna sprawa) był tylko Betaferon, a jak nie działał, to Mitoksantron. Oba te leki potrafiły bardzo sponiewierać, choć mnie akurat Mitoksantron postawił na nogi. Przykro mi, że leki Ci nie pomogły, ale nie dowodzi to ani tępoty lekarzy, ani ich złej woli, ani braku postępów w leczeniu SM. Dowodzi to tylko tego, że SM jest podstępną chorobą, a Ty miałeś pecha zachorować akurat wtedy, a nie 20 lat później.
To zadufanie w sobie może się zdarzać wśród uczonych, nie przeczę, ale przecież są też tacy, którzy chcą dokonać nowych odkryć, jeśli nie z pasji, to dla sławy, chwały i pieniędzy. Ostateczne odkrycie przyczyny i wyleczenie SM to byłoby osiągnięcie na miarę Nobla. Nikt się nie chce pokusić? Wszyscy są tak leniwi i pewni siebie, że nie ma chętnych?
My, bez wykształcenia medycznego, możemy mieć otwarte umysły, ale też musimy sobie zdawać sprawę, że zbyt mało wiemy. Wiedza to jest pewien gmach, trzeba najpierw wspiąć się na jego fundamenty, a potem kolejne piętra. Dopiero, gdy ma się pewną bazową wiedzę, można i trzeba ją kwestionować, podważać, zadawać pytania. Mówię to studentom, którzy czasem chcą po przekroczeniu progu uniwersytetu pisać wiedzę o świecie od nowa:najpierw poznajcie tę wiedzę, potem ją kwestionujcie.
Na razie największe medyczne umysły tej planety błądzą po omacku, zadają pytania, stawiają hipotezy i próbują dowiedzieć się coraz więcej, a przy okazji nam pomóc. Wszyscy byśmy chcieli, żeby działo się to szybciej, ale pewne ograniczenia są trudne do przeskoczenia. Ja jednak wierzę, że ktoś je w końcu przeskoczy. Mam nadzieję, że jeszcze za mojego życia
Widzę, jak duże postępy poczyniła medycyna w kwestii SM w ciągu ostatnich choćby 10 lat (odkąd choruję), nie wspominając o wcześniejszych dekadach, kiedy chorym nie miała do zaoferowania nic. Kiedy zachorowałam, do leczenia (w Polsce, to inna sprawa) był tylko Betaferon, a jak nie działał, to Mitoksantron. Oba te leki potrafiły bardzo sponiewierać, choć mnie akurat Mitoksantron postawił na nogi. Przykro mi, że leki Ci nie pomogły, ale nie dowodzi to ani tępoty lekarzy, ani ich złej woli, ani braku postępów w leczeniu SM. Dowodzi to tylko tego, że SM jest podstępną chorobą, a Ty miałeś pecha zachorować akurat wtedy, a nie 20 lat później.